
Valeria Roy Wojciechowska
Nazywam się Valerie, jestem żoną Johna. Jestem Nowozelandką. Urodziłam się w Christchurch. Mój praprapradziadek przyjechał do Nowej Zelandii w 1849 r. ze Szkocji.
Od początku wiedziałam, skąd John pochodzi i jak znalazł się w Nowej Zelandii, bo pamiętam jeszcze z czasów szkoły podstawowej, jak nauczyciel powiedział nam, że do naszego kraju przyjedzie 700 dzieci z Polski, z powodu wojny. I dobrze pamiętam, jak wracałyśmy z koleżankami ze szkoły i rozmawiałyśmy, co byśmy zrobiły, gdybyśmy spotkały kogoś z Polski. Zastanawiałyśmy się, jakie byłyby pierwsze słowa, których byśmy ich nauczyły. Powiedziałam wtedy, że pierwszym słowem, którego bym nauczyła byłoby słowo „table”. Nie wiem dlaczego, ale to pierwsze przyszło mi do głowy.
Ta historia niesamowicie mnie porusza. Te dzieciaki tak bardzo cierpiały, a jednak jako dorośli ludzie zachowały taki wspaniały stosunek do życia… Im więcej ich poznawałam, ich rodziny, tym bardziej ich podziwiałam i lubiłam. Nie ma ani jednej osoby spośród nich, o której pomyślałabym inaczej. To są wyjątkowi ludzie. Czuję się bardzo uprzywilejowana, że ich poznałam i mam w życiu to połączenie z innym krajem.
Polskość [polishness] dzieci z Pahiatua była niezwykle silna. Polishness — to jedyne słowo, którym jestem w stanie to wyrazić. To uczucie przywiązania do kraju, języka, kultury. Ich wspólnotowość [togetherness] była dla mnie czymś unikalnym. Przyjaźnie, które zawierali między sobą, były dla nich niesłychanie ważne. Możliwość uczestniczenia dla mnie w tej wspólnocie, bycia częścią, stała się dla mnie czymś prestiżowym, bo nigdy wcześniej nie doznałam tego rodzaju uczuć i połączenia z innymi ludźmi. Dla Anglików, Szkotów, Walijczyków, którzy przybyli do Nowej Zelandii było to coś obcego, Nowozelandczycy nie mieli takiego połączenia między sobą.
Cieszę się, że poznałam tę historię bezpośrednio od dzieci z Pahiatua. Nie wydaje mi się, żeby była ona dostatecznie rozpoznana w Nowej Zelandii. W czasach, kiedy dzieci z Polski tu przyjechały, ludzie często zachowywali się dość nieprzychylnie w stosunku do nich, bo mówili w swoim ojczystym języku. Naciskali, żeby mówili po angielsku.
Kiedy dzieci przyjechały do Nowej Zelandii, w społeczeństwie panowało przekonanie, że to Niemcy przyczynili się do tego, że dzieci musiały opuścić swoją ojczyznę, nie Rosjanie. Po wojnie Rosjanie byli naszymi sprzymierzeńcami, więc na pewno nie zrobili nic złego. Nowozelandczycy nie mieli pojęcia, w jak dużym stopniu Polacy przyczynili się do wygrania II wojny światowej i nadal tego nie wiedzą.