
Keri-Mei Aniela Zagrobelna
Niestety nie mówię po polsku, dlatego możemy porozmawiać tylko po angielsku. Kia ora, nazywam się Keri-Mei Aniela Zagrobelna i mieszkam w Wellingtonie. Jestem artystką. Zajmuję się wytwarzaniem biżuterii i uczę innych, jak ją robić. Moja mama nazywa się Krysia Zagrobelna, a mój dziadek to Edward Zagobelny.
Mam wrażenie, że kiedy dorastałam, zawsze wiedziałam o historii dziadka. Mimo, że dużo o niej nie opowiadał, była obecna w moim życiu, choćby przez to, że nawet teraz ludzie zaczepiają mnie i pytają, czy dziadek był jednym z dzieci Pahiatua. Znam tę historię bardzo ogólnie i raczej nie pytam go o szczegóły, bo czuję, jak trudna emocjonalnie jest dla dziadka.
Dziadek jest raczej cichym człowiekiem, a cała jego moc i to co chce powiedzieć znajduje się w jego twórczości. Jest niezwykle kreatywny i wydaje mi się, że może być tak, jak mówią: twórczość wyraża to, co artysta przetwarza w sobie: tożsamość, to, co w człowieku nieuleczone, albo to, jak ten proces leczenia zachodzi. Wystarczy, że dasz dziadkowi jakieś narzędzie do ręki, a on zacznie tworzyć: obraz, rzeźbę, mebel, samochód, przetwory, albo zacznie warzyć domowe piwo.
Głównym tematem, który podejmował mój dziadek artystycznie były rzeźbienia maoryskie, ponieważ moja babcia była Maoryską. Babcia szkicowała te rzeźbienia, a następnie dziadek je rzeźbił. Działo się tak, ponieważ w niektórych tradycjach maoryskich rzeźbienie to była męska rzecz. Dziadek, podobnie jak reszta rodziny, spędzał dużo czasu w marae w Wellingtonie, gdzie spotykała się cała nasza wspólnota. […] Z pewnością stał się częścią naszej maoryskiej kultury i tradycji, w której niezmiernie istotna jest rodzina.
Kiedy moi dziadkowie poznali się w latach 50. to były zupełnie inne czasy. W Nowej Zelandii było dużo rodzin klasy robotniczej, które miały gotowy wzorzec jak należy się poznawać, żenić, kupować wspólny dom i rodzić dzieci. Nie wydaje mi się, żeby dziadkowie mieli za dużo do przepracowania w związku z różnicami kulturowymi. Oboje lubili dobrze się bawić, a w ich środowisku było dużo grup mniejszościowych — Maorysi, Polacy, Włosi, Grecy… W pewnym sensie oni wszyscy byli różni, ale to jak się bawili, czy socjalizowali, przebiegało tak samo. Dlatego wydaje mi się, że asymilacja nie była dla nich żadnym problemem.
Jeśli chodzi o hakę musisz wiedzieć, że jest jej wiele rodzajów. Ale sądzę, że w obozie dzieci w Pahiatua Maorysi zaprezentowali dzieciom hakę jako ceremonię powitalną. To taki sposób na przywitanie nowoprzybyłych, ale też wyrażenie solidarności i wsparcia, które mówią po prostu: jesteśmy tu dla was, stoimy za waszymi plecami, gotowi by stanąć w waszej obronie.
W domu dziadków nie dorastałam z polskim, nie mówiliśmy tym językiem, ale to było ważne dla dziadka, żeby mama miała polskie imię, ja mam polskie imię i mieliśmy kota, który nazywał się po polsku „Kotuś”.
Nie wiem jak w odpowiedni sposób zbliżyć się do dziadka, żeby opowiedział mi więcej o swojej historii. Jest we mnie jakaś niepewność, czy strach, żeby pytać o coś, co wiąże się dla niego z takim bólem. Ale jest to też część mojego pochodzenia, dziedzictwa i to poczucie winy, czy jakiś rodzaj niewygody, że nie wiem więcej o tej części swojej historii sprawiają, że zbieram się na odwagę. Wiem, że mój dziadek jest coraz starszy i powinnam się z tym zmierzyć. Jeśli tego nie zrobię, w tym miejscu na zawsze zostanie pustka.