
Wanda: Kiedy rodziły się nasze córki nazywaliśmy je polskimi imionami, ale tak żeby nie stanowiło to problemów dla Nowozelandczyków, czyli: Sophie, Ala Maria i Nina.
Janek: Kiedy my dorastaliśmy, w latach 60.-70., obcobrzmiące imiona nie były aż tak popularne. Ludzie się tym nie przejmowali. Teraz jest większy nacisk i przykłada się więcej uwagi do tego, żeby wymówić imiona ludzi, tak jak one brzmią w ich oryginalnym języku.
Wanda: Rodzice zabiegali o to, żeby stworzyć szczęśliwe domy, a ich dzieci żeby odniosły w nowozelandzkim społeczeństwie sukces. Chcieli, żebyśmy byli jak najlepszymi ludźmi i przede wszystkim – żebyśmy byli niezależni, tak jak oni musieli byli samodzielni od najwcześniejszych lat dzieciństwa.
Janek: Kiedy dorastaliśmy wiedziałem, że różnimy się od reszty dzieci. Wystarczyło to, że nasi rodzice pochodzili z Polski. Ale inni imigranci z Polski i ich dzieci też różnili się od rodzin z Pahiatua. My mówiliśmy bardziej podstawową i starodawną polszczyzną, co było trochę wstydliwe.
Wanda: Obrazem, który został ze mną na lata to to, jak mój dziadek walczył, by utrzymać swoich trzech synów przy życiu. Ta świadomość daje mi poczucie, że pochodzę z silnego stada.